substancja baner blog rety kobiety
Psychologia i kultura

Wydmuszka spada z łoskotem. Recenzja filmu “Substancja” [spoilery]

Ten film nie daje o sobie zapomnieć. Szkoda jednak, że nie w pożądanym sensie. Entuzjastyczne recenzje krytyków kierowały mnie w stronę myślenia, że to pewniak w kategorii feministycznych, dobrych filmów. A tu bum, wydmuszka pękła i potoczyła się po podłodze z głuchym łoskotem. Zupełnie jak w jednej z wielu scen w tym obrazie. Co tu się wydarzyło?

W materiałach promocyjnych możemy przeczytać, że to feministyczna, naturalistyczna wizja kobiecości. I już tutaj mam mocny zgrzyt, ale od początku.

“Substancja” – fabuła filmu

Elisabeth Sparkle (Demi Moore) to znana i ceniona trenerka aerobiku, ale zaczyna być pomijana w branży. Na własnej skórze czuje skutki ageizmu w środowisku, gdzie prym wiedzie młode, zgrabne ciało. Elisabeth ma już ponad 50 lat. 

Mimo że kobieta trzyma się świetnie, a jej zajęcia cieszą się ogromną popularnością (ma swój program w tv), to w kuluarach słyszy, że jej czas już przeminął. Przez przypadek dowiaduje się, że producent chce zastąpić kobietę jej “młodszą wersją”. 

Już wcześniej można było zaobserwować, że trenerka ma niską samoocenę. Jej pewność siebie podczas nagrań to maska. Dlatego paskudne słowa producenta trafiają na podatny grunt. W kobiecie wzmaga się lęk co do pozycji w branży, a także pogłębia się jej dojmująca samotność. Trenerka nie ma ani jednej (!) zaufanej osoby, z którą może szczerze pogadać.

Tajemnicza substancja

Dodatkowo Elisabeth ulega wypadkowi samochodowemu, z którego wychodzi bez szwanku. Przypuszczalnie uratowało ją jej ciało. Jednak nie postrzega tego jako “drugiej szansy”. Jej problem z samooceną jest na tyle poważny, że decyduje się na zakup tajemniczej “substancji”, wstrzykiwanej dożylnie. Preparat działa na zasadzie podziału komórek, dzięki czemu która zmieni ją w młodszą wersję samej siebie, czyli Sue. Tutaj można zobaczyć symboliczną, ale też brutalną scenę rodzenia samej siebie. 

Istnieją jednak pewne zasady tego “eksperymentu”, a ich złamanie skutkuje poważnymi “efektami ubocznymi” (a to bardzo łagodne określenie). Jak można się domyślić, w pewnym momencie Elisabeth, a raczej Sue, łamie reguły. Młodsza wersja trenerki może funkcjonować tylko przez 7 dni, a potem wraca do “starej siebie”. Trzeba też pamiętać o innych elementach procesu, aby nie zrobić sobie krzywdy. Sue ma jednak apetyt na karierę i na młodość. 

Walka kobiety z samą sobą

I tutaj dochodzimy do momentu walki starszej i młodszej wersji kobiety. To mogłaby być świetna metafora. Na co dzień obserwujemy przecież mnóstwo kobiet, które zrobią wszystko dla kariery, sławy i pieniędzy. Operacje plastyczne są czymś normalnym już u bardzo młodych kobiet. Po tym filmie dwa razy zastanowimy się nad każdą ingerencją w ciało.  

Nie krytykuję formy filmu (body horror), lubię oryginalne pomysły i dziwaczne wykonania. Dobrze, że tematem obrazu jest ciało kobiety 50+ i to, jak jest postrzegane. Jednak początkowe przesłanie całkiem uleciało i zmieniło się w krwawą jatkę w akompaniamencie nieznośnego łomotu i wylewających się z ekranu zbliżeń na pupy i biusty. Wciąż jeszcze miałam nadzieję, że to jakiś zabieg i w którymś momencie nastąpi katharsis. Niedoczekanie. 

A można było zbadać tyle rzeczy. Na przykład wziąć pod lupę przyczyny braku pewności siebie (może syndrom oszustki?) i niemal całkowitej samotności trenerki. Z filmu bije głucha pustka – kobieta dzwoni do jednego mężczyzny, bo nie ma żadnych (!) znajomych), a młodsza umawia się na seks z przypadkowymi mężczyznami. Poza tym kobieta jest zamknięta w swoich czterech, luksusowych ścianach.

Seksualizacja młodego ciała

To, co owidzimy w nadmiarze, to seksualizacja młodego ciała i pokłosie absurdalnych decyzji bohaterki. Rozumiem, że chodzi o krzywe zwierciadło społeczeństwa ery Instagramowo-Tiktokowej. Ale ono chyba już się stłukło.

W pewnym momencie film zmierza nieuchronnie ku katastrofie, a my – oglądając ten obraz – czujemy się, jakbyśmy wzięli wszystkie narkotyki świata i zapili to alkoholem. Nic przyjemnego, prawda?

Głośny film bez muzyki

W filmie nie ma dialogów, brakuje muzyki i czuć, jakbyśmy włączyli zdartą płytę przez ponad 2 godziny. Co za dużo, to niezdrowo – i tu zdecydowanie tak jest. Znamy już na pamięć problemy bohaterki, ale nie ma żadnych propozycji rozwiązań. Brakuje plot twistów, a przede wszystkim – ten obraz nie wzmacnia kobiet. A końcówka jest nieśmiesznym żartem.

Nie mam zarzutu do gry aktorskiej Demi Moore czy Margaret Qualley, one dwoiły się i troiły w swoich rolach. Myślę, że to problem ze scenariuszem i reżyserią, za które odpowiada Coralie Fargeat. 

Po wyjściu z seansu czułam potworne zmęczenie i zażenowanie. Zastanawiałam się nawet, czy to ze mną coś jest nie tak. Rety, przecież nie zwariowałam! 🙂 

Feministyczna polecajka filmowa

Na koniec polecę film feministyczny godzien uwagi, świetnie zrobiony, z pasją i przesłaniem. Chodzi o: “Jutro będzie nasze”. Pod linkiem znajdziecie minirecenzję filmu.

Oglądaliś_łyście “Substancję”? Jakie są Wasze spostrzeżenia?

Możesz również polubić…