Fascynujące historie kobiet, które mieszkają i działają społecznie w Nowej Hucie, najmłodszej krakowskiej dzielnicy. Kobiety-kastety, inspirujące, odważne i aktywne. Działaczki społeczne, przedsiębiorczynie, badaczki kultury, artystki, sportsmenki. Zobaczcie, w której historii się odnajdziecie.
Zima 1961. Nyska pędzi przez Opole do Nowej Huty. W samochodzie paczka przyjaciół wraca z delegacji. Spieszą się, ale jedna z kobiet czuje, że nie wyjedzie z miasta. Jest tuż przed rozwiązaniem. Oświadcza, że musi wysiąść, żeby kupić ręcznik i inne przybory toaletowe. Kierowca posłusznie zatrzymuje się przed sklepem. Czeka dłuższą chwilę, potem zdenerwowany wybiega z samochodu. Tymczasem w środku, jakby nigdy nic, kobieta przymierza kapelusze. Nie może się powstrzymać, mówi, że są piękne.
Tego samego dnia, już w szpitalu w Opolu, rodzi się Anna Miodyńska, geolog, badaczka kultury, animatorka społeczna, przewodniczka wycieczek tematycznych po Nowej Hucie, współzałożycielka Fundacji „Kultura i miejsce”, której celem jest odkrywanie genius loci małych miasteczek i wiosek. Przyjaciółka mamy, „od kapeluszy”, zostaje jej matką chrzestną. – Urodziłam się „feministycznie”, moja mama należała do pokolenia młodych kobiet „wyzwolonych” ze swoich tradycyjnych ról przez socjalizm. Pracowała w księgowości w Cementowni Nowa Huta i w tym samym czasie robiła maturę – opowiada. Ojciec wykładał metalurgię w Akademii Górniczo-Hutniczej.
W mieszkaniu Jana i Lidii Maciasów stał ażurowy zestaw mebli z lat 60., minimalistyczny, na cienkich nóżkach. Była tam też meblościanka z książkami. Po latach okaże się, że podobne zestawy zrobią furorę na Allegro, sprzedając się za zawrotne ceny jako meble vintage. – Dla mojej rodziny przyjazd do Nowej Huty to był awans społeczny, tata pochodził z biednej, wielodzietnej rodziny ze wsi, mama z małego miasteczka. Nie mieliśmy łatwo, jak większość nowohucian, ale naszą siłą było tworzenie sąsiedzkich wspólnot. Mieszkańcy nie byli tu anonimowi i to ich cieszyło.
W sąsiedztwie jest moc
Powody przyjazdu do Nowej Huty były różne. Dla niektórych krakowian, rodzin ziemiańskich i mieszczańskich, był to akt poniżenia, często kara ze strony władz za niesubordynację. Nowa Huta miała być pierwszym idealnym miastem socjalistycznym. Dla rodzin gorzej sytuowanych, była to obietnica lepszego, godnego życia. Mieli pracę, wannę w mieszkaniu, sklepy w pobliżu i uśmiech sąsiadów.
Podobne pochodzenie, nawyki zrobiły swoje: nowohucianie nawiązali trwałe więzi. – Wszyscy sąsiedzi w klatce schodowej byli sobie bliscy, dzieci tworzyły podwórkową rodzinę – wyjaśnia Anna. Ten fenomen społeczny opisała brytyjska socjolog dr Alison Stenning z Uniwersytetu Birmingham, która przyjechała do Nowej Huty i osobiście rozmawiała z mieszkańcami dzielnicy w latach 2000-2001. Stenning specjalizuje się w badaniu społeczności lokalnych i ekonomii politycznych regionów postkomunistycznych, w tym Nowej Huty. Według badaczki, w 18. dzielnicy ogromną wartością dodaną był silny patriotyzm lokalny oraz trwałe relacje międzyludzkie.
Anna przez 17 lat pracowała w
Małopolskim Instytucie Kultury. Głodna rozmów z innymi i ich osobistych perspektyw,
współtworzyła projekt „nowa_huta.rtf” (relacje-teksty-forma) w ramach międzynarodowego
programu unijnego „Pamięć-dziedzictwo-społeczność lokalna”. Działaczka oddała głos
kilkunastu mieszkańcom Nowej Huty, które złożyły się na unikalną wizytówkę
dzielnicy, utkaną
z doświadczeń mieszkańców. Znaleźli się w niej m.in. małżeństwo naukowców, listonosz,
dziennikarz radiowy, urzędniczka, licealistka, slawista czy romski muzyk. Publikację
pt. „Księga uwolnionych tekstów” nadal można przeczytać w Internecie. „Uwolnione”,
bo szczere, pełne refleksji, krytycyzmu, ale i zachwytu unikalne spojrzenia na Nową
Hutę.
Kiecka i tapir to pierwszy etap wolności
Siedzimy z Anną w księgarnio-kawiarni „NOWA księgarnia” na os. Zgody. Z okładki książki: „Między propagandą a rzeczywistością. Mieszkanki Nowej Huty w latach 1956-1970” Agnieszki Chłosty-Sikorskiej patrzą na nas dwie eleganckie kobiety. Anna opowiada, że jej mama też tak wyglądała: sukienka w kwadraty, tapir na głowie i czółenka, kupione mniej lub bardziej legalnie. – Moda to był wtedy jedyny obszar wolności, łatwy i bezbolesny do wprowadzenia. To symbol wyzwolenia się spod władzy babć, matek, teściowych – tłumaczy. – To nie tak, że kobiety między sobą walczyły, były solidarne, ale istniała hierarchia od najstarszej do najmłodszej.
Na wsi funkcjonował tradycyjny model rodziny: kobieta zajmuje się domem i dziećmi, a mężczyzna zapewnia byt. Dom to kobiece królestwo i władza, bez niej domownicy nie byliby w stanie przeżyć. Kobieta gotowała, piekła, trzymała pieczę nad polem, sadem, miała piwniczkę. W tym całym otoczeniu duże znaczenie miało również całe środowisko kobiece: babcia, mama, teściowa, ciotka, kuzynka, siostra. Tworzyły wspólnotę doświadczeń, którą potem zabierały ze sobą do Nowej Huty. – Tam, pozbawione wielu z tych rzeczy, zachłystywały się wolnością, ale było im też bardzo ciężko – wyjaśnia Anna.
Czym była ta wolność? W Nowej Hucie był projekt „nowej kobiety”, który zakładał aktywizację kobiet w sferze zawodowej, politycznej, społecznej. Pojawiały się wizerunki „kobiet na traktorach”, bo władze socjalistyczne rozumiały równouprawnienie jako zrównanie możliwości zawodowych kobiet z męskimi, a raczej zlanie ich w jedno. Tymczasem w całym tym „nowym życiu” rodzina dalej była na pierwszym miejscu. – Po ośmiu godzinach pracy kobieta odbierała dzieci ze szkoły i wracała do domu, a tam pojawiał się mąż. Przychodził moment, kiedy trzeba było podać mu obiad. On zjadał, nakrywał się gazetą i … nie wolno mu było przeszkadzać – wspomina. To mężczyzna decydował o pieniądzach, a na kobiecie spoczywały zadania związane z rodziną i jej zdrowiem.
Krawaciarze i głos kobiet
W procesie równouprawnienia zabrakło edukacji kobiet i mężczyzn tak, aby mogli się wspierać i zrozumieć różnorodność własnych doświadczeń wynikających z kultury, w której się wychowali.
Funkcjonowanie muzeów, bibliotek, teatrów, zależało od ówczesnej władzy, dla której liczył się proces kształtowania łatwych i pokornych do sterowania jednostek. – To byli typowi „krawaciarze”, wykonujący polecenia płynące z Warszawy, pewnie z Moskwy – dodaje Anna.
– Władzy socjalistycznej nie zależało na prawach kobiet, oni chcieli wyplenić wiarę w Boga i w kościół – mówi Anna. Ateistyczne miasto nie miało prawa bytu, kościół był ostoją dla wielu nowohucian i nic nie mogło tego zmienić. – Ja mówię o tym z dużym szacunkiem, choć u mnie w domu nie wisiały święte obrazy. Moja mama traktowała katolicyzm bardziej jako konstrukt, ale to, w jaki sposób uzasadniała swoje zdanie wobec księdza czy sąsiadów, był dla mnie wielkim aktem odwagi na równi z czynami feministycznymi – dodaje. Anna jest osobą wierzącą, a feminizm jest dla niej powodem do dumy. – Czasy młodości mojej matki to nie był jeszcze moment refleksji, tylko stopniowe wyzwalanie się spod różnych wpływów – wyjaśnia. Zmiana kodów kulturowych i oddanie kobietom równoważnego głosu to proces wieloletni.
Matka Joanna od Nowej Huty
Dredy w kolorze blond, uśmiech od
ucha do ucha. Widoczna, wygadana i znana przez wszystkich
w dzielnicy. Tutaj urodziła się i wychowała, mówi o sobie: „nowohuciara”. Mieszkała
na osiedlu Szkolnym, a mama pracowała jako nauczycielka w szkole na os. Willowym.
– Nie byłam najgrzeczniejsza, uwielbiałam chodzić po drzewach i biegać po dzielnicy.
Już przed pójściem do szkoły znałam tutaj mnóstwo dzieciaków – śmieje się
Joanna Urbaniec, fotograf, dziennikarka, prezes Stowarzyszenia B7, działającego
na styku kultury i przedsiębiorczości.
Pod łobuzerskim charakterem Joanny
kryje się wielkie przywiązanie do swojej dzielnicy, ogromna pracowitość i artystyczna
dusza. – Ja lubię rozmawiać z każdym: z panią z warzywniaka, sąsiadką
i profesorem z uczelni. To mi się bardzo przydaje w pracy dziennikarki: ludzie
sami do mnie przychodzą z tematami, ufają mi – opowiada. Zna tu wszystkich:
Heńka z „bloku cudów” czy Krysię, panią prawniczkę znad Stylowej.
Nowa Huta to dla niej mała ojczyzna i denerwuje się na samą myśl o zmianach bez konsultacji społecznych. – Złoszczę się, gdy urzędnicy próbują wydawać rozporządzenia o wycince drzewek, zmieniać Zalew Nowohucki czy obklejać budynki. Huta potrzebuje nowych ludzi, ale każda zmiana musi być dyskutowana z mieszkańcami – mówi. – Trzeba uszanować to, jak tutaj jest.
Małgorzata Szymczyk-Karnasiewicz, inna lokalna aktywistka, mówi o niej: Matka Joanna od Nowej Huty. Do Asi zawsze można przyjść, ona zaraża swoją pozytywną energią i potrafi pociągnąć kilka inicjatyw naraz.
Kazik, bar i startupy
Stowarzyszenie B7 tętni życiem: gościło m.in. Kazika Staszewskiego, czołową basistkę Małgorzatę Tekiel, Jacka Hiro z zespołu Kat, którzy w lokalu przy Centrum B dawali koncerty, organizowali warsztaty i wieczory autorskie. – We wrześniu 2019 otwieramy bar w klubokawiarni [w siedzibie stowarzyszenia], z tej okazji zorganizujemy wystawę, potem następną. Działa u nas też Twórczy Ul, kreatywne warsztaty dla dzieci i kobiet oraz networkersi, którzy zajmują się zaawansowaną technologią, tzn. projektowaniem systemów inteligentnych ulic – opowiada. Gdy na przykład zapalają się lampy nad Zalewem Nowohuckim, to właśnie oni za tym stoją – śmieje się.
Joanna tworzy zgrany zespół z
Anią, Mariuszem i Łukaszem (prywatnie mężem), z którymi prowadzą organizację. Mieszkańcy
mogą też skorzystać z doradztwa w zakresie przedsiębiorczości, np. dowiedzieć
się, komu lepiej opłaca się otworzyć spółkę, a komu firmę. – Mamy 3 studia
nagrań, 2 pracownie malarskie, dużą salę konferencyjną, startupownię, Twórczy
Ul, który zajmuje się dziećmi
i seniorami. Są u nas spotkania CASów, Babek z Nowej Huty. Mamy też miejsca
coworkingowe – dodaje. Asia zapowiada, że otwarcie baru we wrześniu będzie „petardą”.
Pan w kąpielówkach, „osiedlowiec” i kąpiel w Dłubni
– Długo byłam hipiską, chodziłam w glanach i kolorowych spodniach, ale z chłopakami z osiedla dobrze się dogadywałam – mówi. Dawała szansę wszystkim, nie wstydziła się bawić z najbiedniejszymi. Zna wszystkie twarze Huty, a czasem mówi taksówkarzom, jak znaleźć daną ulicę. – Nie brakuje tutaj też pijaństwa, to wada naszej dzielnicy – mówi.
Pan siedzący przed sklepem w samych kąpielówkach? Kobieta w piżamie i bluzie na środku ulicy? To też Nowa Huta. Pamięta Rumunów z osiedla Willowego, jadła u nich przepyszny obiad.
Syn odziedziczył po niej temperament. – Kiedyś mój 11-letni Igor wrócił do domu czerwony jak świnka. Zazwyczaj tak nie wygląda, więc zapytałam, co się dzieje. On na to: kąpałem się w Dłubni. Myślałam, że go zabiję! Przecież nigdy nie wiadomo, jakie tam jest dno, pływa tam mnóstwo paskudztwa – emocjonuje się. – Zdałam sobie sprawę, że przecież na pewno go ktoś widział. Spytałam: co mówili ludzie?! Syn na to: nic, machali – śmieje się, a po chwili dodaje: Oczywiście zrobiłam mu niezły wykład. To szczery chłopak, do wszystkiego się przyznaje. Potem leżymy wieczorem i już wszystko staje się jasne. To typ „osiedlowca”, zupełnie jak mama.
Dzień dobry, będę robiła zdjęcia
Początki pracy zawodowej Asi były proste: przyszła do Teatru Łaźnia Nowa i powiedziała: jestem z Nowej Huty i chcę robić zdjęcia. Zaczęła pracę w lokalnej gazecie „Lodołamacz”, w której wraz z mężem, artystą malarzem i grafikiem, wykazali się największym zaangażowaniem. – Pisaliśmy, robiłam zdjęcia, a Łukasz rysował. Fajnie nam się pracowało z resztą zespołu.
Potem urodził się Igor. – Po 3
latach miałam dość siedzenia w domu, zadzwoniłam do działu fotoedycji „Dziennika
Polskiego” i potem już robiłam fotki. Gazeta była coraz lepsza, ja też się
rozwijałam
i zaczęłam pisać teksty i kręcić filmy – ciągnie.
Któregoś dnia miała jedno ze zleceń na zdjęcia w okolicy cmentarza w Grębałowie. Po chwili zawołała ją jakaś kobieta. Poszła za nią i zamarła. To właśnie tam zrobiła materiał: „XXI wiek: Ludzie w wielkim mieście”, pokazujący koszmarne warunki życia krakowian: bez wody, gazu, prądu, z grzybem na ścianach i z małymi dziećmi na rękach. Za ten fotoreportaż dostała Nagrodę Dziennikarzy Małopolski. Praca nie poszła na marne: mieszkańcom pomógł finansowo ksiądz: opłacił hydraulikę. Dzięki temu krakowianie mogli załatwiać się w łazience, a nie w wychodku. – Po publikacji do mojej redakcji zgłosiła się też jedna z fundacji i przywiozła dużo ubrań, środków chemicznych. Zawiozłam to do Grębałowa, wreszcie mogli zacząć żyć jak ludzie – mówi.
Budujemy miasto, czuć ten żar!
Dziadek Asi pracował w hucie, a babcia „w tytoniach”. Mieli pieniądze, mieszkanie, dzieci szybko się urodziły. Wiele kobiet nie chciało pracować, tylko zostać w domu i zajmować się dziećmi, ale były też takie, które łączyły pracę z domem i uwielbiały swoją pracę. Jedną z nich była jej babcia. – Zrobiłam też wywiad z panią Joanną Misztal, która śpiewała w jednej z pierwszych, nowohuckich kapel muzycznych w latach 60. i 70., „Ryszardach”. Wspomina to bardzo dobrze, jeździła z nimi na koncerty i miała poczucie, że ten zespół dużo jej daje. – Zespół to nie tylko rozrywka, to też tworzenie swojej przestrzeni, ta pani czuła, że w ten sposób budują hutę dla siebie i swojego otoczenia – wyjaśnia Asia.
Wiele kobiet lubiło swoją pracę w zakładach nowohuckich. Joanna opowiada o książce napisanej przez Zosię, jedną z pierwszych nowohuckich suwnicowych. – Ona zaszła w ciążę w wieku 16 lat. Gdy już urodziła i poszła do pracy, sąsiedzi pilnowali jej dziecka. Ludzie mieli entuzjazm w sobie, ta pomoc była bezinteresowna – podkreśla.
70 babek na 70-lecie Nowej Huty
Kilka kobiet wytrząsa z siebie siódme poty przy basenie Wandzianka w rytmie głośnej muzyki. Wszystko dzieje się w określonych odstępach czasu. Twarze świecą się, ale dziewczyny robią to z uśmiechem, nie przejmują się zmęczeniem, potarganymi włosami czy brudnymi rękami.
„Babki z Nowej Huty” to grupa nieformalna, która liczy około 100 kobiet. Łączy je jedno: chęć wyjścia z domu, poznania nowych osób i zrobienia czegoś dla siebie. Wiek nie gra roli: mogą to być bardzo młode dziewczyny, nastolatki, a nawet panie po sześćdziesiątce. Liczy się tu tak naprawdę żywotność.
Twórczynią „Babek” jest Ola Wyszyńska-Pawlik, która urodziła się w Żorach, a do Krakowa przyjechała „za mężem”. – Nie znałam nikogo stąd, ale nie umiem siedzieć spokojnie (śmiech). Pomyślałam, że zorganizuję spotkania z dziewczynami, które tu mieszkają – opowiada. Była wtedy w ciąży, miała trochę więcej czasu.
Zaczęło się od zwykłych pogaduch,
a teraz to już tematyczne programy: zajęcia fitness, wyjścia do teatru, nauka
angielskiego oraz warsztaty manualne, np. szydełkowanie. – Najwięcej Babek mamy
w sekcji fitness, około 30-40 oraz w sekcji teatralnej (też 30-40) – mówi Ola. W
wakacje zajęcia fitness są prowadzone przy basenie Wandzianka, na świeżym
powietrzu, gdy jest zimniej – w Artzonie, czyli Centrum Kultury im. Cypriana
Kamila Norwida w Nowej Hucie.
Babki zorganizowały wernisaż 70 zdjęć mieszkanek Nowej Huty z okazji okrągłych 70 urodzin dzielnicy. Wystawę można oglądać w Artzonie do końca wakacji. – Myślałyśmy, że nie uda nam się znaleźć tylu kobiet, a tu okazało się, że bardzo szybko nam to poszło – mówi zaskoczona Ola.
Efekt „babkowy”
Oprócz zajęć w Nowej Hucie, Babki zapraszają również na FitCampy, które odbywają się nad morzem lub w górach. Zajęcia fitness prowadzi m. in. Kasia Drobniak, a w organizacji spotkań i wyjazdów pomaga m.in. Ania. Każda z instruktorek prowadzi zajęcia za darmo, a koszty wyjazdów wszystkie pokrywają we własnym zakresie. Instruktorki też płacą za siebie, bo najważniejsza jest wymiana wiedzy i umiejętności. – Znajomi spoza Huty dziwią się: tak za darmo?! – śmieje się Ania. Dużo pomaga im wspomniane centrum kultury, oferując salę i sprzęt.
– Dziewczyny przychodzą na zajęcia, poznają się, często coś „zaiskrzy” i zaprzyjaźniają się. To właśnie „efekt babkowy” – śmieją się. – Stale rozwijamy się, uczymy czegoś nowego i na zajęciach mamy coraz więcej Babek.
Skorzystałam z treningu z Kasią i poczułam ten pozytywny przepływ energii, nie ominęło mnie też „iskrzenie”.
– Przychodzimy tu z własnej woli, czerpiemy z
tego ogromną radość i siłę – mówi Ania. – Większość
z nas jest bardzo aktywnych i nie dajemy za wygraną, nawet gdy trening jest
ciężki – śmieje się. Dziewczyny są
nastawione na endorfiny. – W końcu nasze hasło przewodnie to: siła jest Babką! –
dodaje Kasia.
Nowohucki girl power
Największą motywacją w działaniu jest Ola, „matka założycielka” Babek, która tworzy grupę już od 6 lat. – Ona jest naszą lokomotywą – mówi Ania. Razem mają tyle energii, że kiedyś zorganizowały trening w … garażu podziemnym.
Kasia prowadzi trening funkcjonalny z elementami cardio i wzmacniania. – Staram się, żeby zajęcia były różnorodne i abyśmy trochę się zmęczyły – mówi. O to akurat nie ma co się martwić. Na fitnessie mile widziane są panie w każdym wieku, również z dziećmi.
Wiele inicjatyw rodzi się z dnia
na dzień. – Gdy jest dobra pogoda, wpada pomysł wyjazdu w góry,
w zimie na narty. A jak już coś wymyślimy, to długo się nie zastanawiamy – mówią. Wiele Babek
oprócz swojej pracy działa lokalnie lub w jakiejś organizacji pozarządowej i chętnie
dzieli się swoimi umiejętnościami. – Jedna z nas jest księgową, więc kiedyś
zrobiła nam kurs rozliczania PITów. Ja pracuję w biurze podróży, dlatego
uczyłam Babki, co jest ważne przy kupnie wycieczki w takim miejscu – mówi Ola.
Oprócz spotkań sportowych i kulturalnych, Babki przyjaźnią się i mogą liczyć na swoją pomoc. Mimo że zajęcia są przeznaczone głównie dla kobiet, to mężczyźni również nawiązują więzi z partnerami innych Babek. – Wyjścia do teatru są również dla panów. Poza tym, nasi partnerzy bardzo nam pomagają, zajmując się dziećmi podczas gdy my ćwiczymy – mówi Ania. Często dzieci trenują razem z mamami.
Miasto w mieście
Babki powtarzają, że Nowa Huta jest dla nich jak małe, bardzo przyjazne miasto. – Spotykam się tutaj z dużą uprzejmością. Gdy jedna z nas organizowała piknik sąsiedzki, dużo osób włączyło się w organizację wydarzenia – mówi Ania. Zauważa, że nowohucianom zależy na własnym otoczeniu.
Kasia mówi, że działanie w Babkach sprawiło, że ciągle spotykają kogoś znajomego na ulicy. – Spaceruję przez Plac Centralny i prawie zawsze spotkam jakąś Babkę, a często okazuje się, że jest ona moją bezpośrednią sąsiadką.
– Nowa Huta w statystykach wypada bardzo dobrze, nie jest tu niebezpiecznie, ale mity dalej są żywe – mówi Ola. Dużo osób wynajmuje mieszkania w Hucie, wprowadza się też coraz więcej par z małymi dziećmi.
– Mnie brakuje miejsc, które nam zabrali ze względu na to, że ludzie nie stać było na opłacanie czynszu. To były kultowe miejsca, na przykład księgarnia Skarbnica, sklep mleczarski koło baru mlecznego na Placu Centralnym czy koktajl bar, który istniał obok Apteki Ziko – mówi Kasia. – Uchował się chyba tylko sklep papierniczy rodem z PRL przy Placu Centralnym. Aż dziwne, że jeszcze istnieje. Dodają jednak, że to normalne, że miasto się zmienia.
Nowa Huta: co z nią w 70. urodziny?
Babki z Nowej Huty to eksperyment społeczny, który się powiódł. Niesterowany z zewnątrz, urządzony przez kobiety i dla kobiet. Inicjatywa jest odpowiedzią na naturalną potrzebę stworzenia kobiecej wspólnoty. Babki rosną na podatnym gruncie sąsiedzkich więzi, życzliwości i sprzyjającego układu urbanistycznego. – Gdybym miała wyprowadzić się z Nowej Huty, najbardziej brakowałoby mi Babek – twierdzi Ania.
Asia Urbaniec mówi, że super byłoby, gdyby zostało coś trwałego po tej rocznicy. – Pytaliśmy mieszkańców, co zapamiętali z siedemdziesięciolecia. I wiesz, co odpowiedzieli? Że nic nie pamiętają. Koncerty, spotkania, wystawy są ulotne. Może jest potrzebna obniżka cen wynajmu lokali? 70 lokali na 70-lecie? Jakieś ułatwienia dla mieszkańców? Poza tym, nadal jeszcze pokutują stereotypy o naszej dzielnicy – zauważa.
Ania Miodyńska zachęca do zaakceptowania tego, co jest mniej przyjemne: ciemnej strony Nowej Huty po to, żeby dalej się rozwijać. – Lęki, niewiedza, pijaństwo, niewykształcenie, indoktrynacja. To wszystko szło w parze z energią, motywacją do urządzenia swojego miasta, głęboką wiarą, umiejętnością tworzenia głębokich relacji – mówi. Podkreśla, że nadszedł moment niebezpiecznego ekscytowania się Nową Hutą. – Zachłyśnięcie się „fajnością” Nowej Huty odbiera możliwość krytycznego przyjrzenia się sytuacji i pójścia do przodu – podkreśla Anna.
***
W Nowej Hucie brakuje narracji kobiecych, nie tylko kobiet suwnicowych czy księgowych. Za sukcesem budowniczych często stoją wyrzeczenia ich żon, partnerek, dzieci.
– Moja refleksja nie jest pełna, bo mnie tu tak naprawdę wszystko zachwyca. Mam jednak też świadomość, że stąd już blisko do ludzi, którzy nie chcą Kapuścińskiego*– podsumowuje Anna. To ta nowohucka duma i jednocześnie skryte kompleksy.
*chodzi o reportaż Kapuścińskiego pt. „To też jest prawda o Nowej Hucie”, który ukazał się w „Sztandarze Młodych” w 1955 roku.